"Włoskie wakacje", czyli galeria, ojciec i stara rudera [Recenzja]


„Włoskie wakacje” (2020)

komedia, dramat (niedosłowny)
Reżyseria: James D'Arcy
Kraj: Wielka Brytania, Włochy

Siema, co tam?
Koleś z prawej:
"O, jaka faaaajna poręcz!"

Na dzisiaj przygotowałem dla was film bardzo świeży, bo z tego roku i nawet z tych wakacji. Świeży jak risotto, malowniczy jak obrazy mistrzów renesansu i śmieszny jak tchórzofretka. Spokojnie... zacznijmy jednak od początku. 

Od ostatniej recenzji minęło już trochę czasu, nieco ponad 8 miesięcy. Recenzja “Legionów” z 2019 roku chyba nie była tak nośnym tytułem, abym doczekał się rzeczki sponsorów, reklam i przepychu internetowych bogactw. Ale po pewnym czasie uświadomiłem sobie jak mało ruchu generuję swoimi wpisami i poczułem się wzruszony. Na swoim komputerze po folderach i skrzynkach pocztowych porozrzucane jest mnóstwo recenzji, które czekają na poprawki i ostateczne szlify. 

Ale wiecie co?

Recka, którą właśnie będziecie mieli okazję przeczytać nie jest jedną z nich... 

Znany i lubiany serwis Filmweb (mniej lubiany, gdy dopomina się o wyłączenie AdBlockera) głosi wszem i wobec na stronie filmu: 

„Robert z synem przyjeżdżają do Włoch, by sprzedać rodzinną willę. Przymusowe wakacje potrwają jednak dłużej niż zakładali, a w malowniczej Toskanii wszystko można zacząć od nowa."

Nie wiem jak wy, ale ja spodziewam się dużej ilości wybuchów, pościgów i pędzącej na złamanie karku, szyi, nóg i palców akcji, pełnej suspensu. Jak to mówią w języku angielskim: My body is ready!


Na uwagę zasługują bardzo ładne zdjęcia Toskanii, których w filmie nie zabraknie.


Jeszcze słowem wstępu chciałem zaznaczyć, że w tej recenzji, jak i następnych przemyśleniach będę starał się nie opowiadać CAŁEJ fabuły jeden do jeden, a jedynie przybliżyć wam co ważniejsze wydarzenia. Jeżeli pamiętacie recenzję animacji „Fernando”, to zapewne zauważyliście jak molochowy był to twór i jak bardzo dłużyło się jego czytanie. 

Uwaga, uwaga!

Spis treści! Już dziś, pomiń nudne fragmenty za pomocą tylko jednego kliknięcia w hiperłącze:


Ogólniki

Film „Włoskie wakacje” nawiedził nasze kina, jak i światowe, dnia 7 sierpnia roku pańskiego 2020, lub jak kto woli przyjmując że rok podawano w systemie trójkowym - 60 rok. Dramat z elementami komedii już na początku i w zwiastunach zapowiada spokojną, lekką i wakacyjną przygodę... we Włoszech. Zacznijmy może od tego, kto jest reżyserem i takie tam inne. 

Film został wyreżyserowany przez Jamesa D'arcy'ego, który jest również odpowiedzialny na scenariusz. Pan J. Znany jest bardziej wszystkim jako aktor w filmach: Atlas Chmur (2012), Dunkierka (2017) czy Avengers: Endgame (2019). Jak można prosto wywnioskować z wszelakich źródeł filmowych (polecam IMDB – nie, artykuł nie jest sponsorowany) omawiany film jest jego drugim projektem zaraz obok Chicken/Egg z 2016, którego nie omieszkam obejrzeć w wolnej chwili. 


Liam Neeson na pokazie przedpremierowym filmu "Włoskie wakacje"...


W rolach głównych Ww (Włoskie wakacje, eng. Made in Italy) zobaczymy tak szalonych i uwielbianych aktorów jak: 

  • Micheál Richardson – główny bohater komediodramatu, który wraz ze swoim lekko leniwym i ekscentrycznym ojcem Robertem próbuje opchnąć chatę we Włoszech. W tym filmie pokusił się o rolę Jacka – nie mylić z Jasiem – który potrzebuje hajsów na swoją super galerię sztuki. Ale o tym później... 
  • Liam Neeson – wspominany ojciec Jasia. Niespełniony artysta, malarz, ekscentryk i (chyba) kochający ojciec. Połowa domu należy do niego.
  • Lindsay Duncan – specowa[!sic] od nieruchomości i postać epizodyczna, która będzie pomagała naszej szalonej dwójce indywiduów w sprzedaży starego, zakurzonego, spleśniałego, zgrzybiałego, włoskiego i ogółem uroczego domu jak z obrazka. 
Wiem, że się nie lada rozpisałem w tym akapicie, jednak bez zbędnego przedłużania zapraszam do sekcji, w której pogadamy sobie na temat fabuły. 


Zwiastuny

Jak zawsze pragnę zacząć od podania klipów nad którymi będziemy mogli się pochylić i na spokojnie przetrawić kadr po kadrze wydarzenia. 

LINK

No i co też tutaj mamy w tym zwiastunie? A jest sobie rudera do sprzedania, jest dwóch kolesi, są pringelsy na stacji bezynowej, malarstwo godne Mussoliniego i tchórzofretka. Tak, zwierzak o którym sobie poopowiadamy potem jeżeli starczy czasu do dzwonka. Czego więcej chcieć w tej zwariowanej i pełnej emocji produkcji?



Na mnie nie patrzcie... Przeszedłem się na film głównie dlatego, że chciałem obejrzeć coś na dużym ekranie, a nic nieciekawego nie mogłem znaleźć w ofercie, więc wybrałem film względem którego nie mam żadnych oczekiwań. Kto wie? Może okaże się to być nieoszlifowany diament, który niczym „Obywatel Kane” wpisze się wielkimi zgłoskami w historię kinematografii? Albo będzie tak dobry jak „Ojciec Mateusz”, zaraz... wróć! 

Raczej nie. Na pewno już na samym początku widzę jeden plus: brak dubbingu (bo niby gdzie by go można dać, co nie?) i napisy u dołu ekranu. I rzeczywiście, film pod tym względem nie zawodzi! Napisy są, więc już jeden plusik ode mnie będzie.


Fabuła (zawiera spoilery)

Film rozpoczyna się od przestawienia głównego bohatera – Jacka, którego będę nazywał Jasiem od teraz – właściciela dobrze prosperującej galerii sztuki gdzieś w centrum Londynu. W tej samej scenie poznajemy również jego żonę, której imienia nie zapamiętałem, i jej wielkie oświadczenie, które odmieni życie naszego bohatera na długi czas i rozpocznie jego duchową wędrówkę. Galeria jest głównie opłacana przez jej rodziców, a ona nie ma zamiaru dłużej utrzymać jego zachcianek finansowych, co wiąże się z rozwodem i biurokracją matrymonialną. Jednakże Jasio dostaje swoją ostatnią deskę ratunku i może wykupić galerię. Ma na to dokładnie miesiąc, czyli wniosek jest bardzo prosty: nie ma hajsu, nie ma galerii, nie ma artów. Jack szybko sobie przypomina, że gdzieś tam we Włoszech posiada starą i zaniedbaną rezydencję, którą można opchnąć za ciężkie dolary (a w tym przypadku to bardziej funty, co pasuje do analogii dotyczącej wagi pieniędzy). Jednakże jest jeden mały problem... Rezydencja należy w połowie do jego ojca, Roberta który nie za bardzo kwapi się do sprzedaży budynku.

I tak oto nasi bohaterowie rozpoczną ten quest, który polega na podróży do Włoszech, znalezieniu starej budowli, zabiciu czarnoksiężnika... eee, to nie to. 

Poznajcie ojca Jasia, Roberta, który jest kobieciarzem, zboczuchem[!sic] (chyba, nie do końca to wynika z filmu, chociaż jego wzmianka o hentajach może nam coś sugerować), ekscentryka w szlafroku i malarza podczas niemocy twórczej i kryzysu weny. Rolę odgrywa wcześniejszej wspominany Liam Neeson i, moim zdaniem, jest jednym z lepszych elementów tego filmu. Aktor bardzo ciekawie zagrał postać znudzonego życiem, przechodzącego kryzys swojej egzystencji i zagubionego artysty, co podkreśla monotonia w głosie. Postać może nie jest niczym wybitnym, ale biorąc pod uwagę scenariusz to jest bardzo dobrze. Daję bez cienia wątpliwości okejkę[!sic].


Wydawałoby się, że ktoś ich śledzi przez to okienko, lecz nie... po prostu deski z nich wyleciały.

Po przybyciu do słonecznej Italii i odnalezieniu domku ojciec i jego oryginalny syn rozpoczynają ocenę stanu budowli. Warto tutaj nadmienić, iż rezydencja stała bez właściciela 20 lat i nikt od tego czasu nie zajmował się niczym. Jednak jest pozytywna strona tej sytuacji - kanalizacja działa – jest jedyny jasny promyk nadziei na końcu tego czarnego i mrocznego tunelu pełnego niepowodzeń, przeciwności losów i tchórzofretki! Dom okazuje się położoną w malowniczej okolicy ruderą wymagającą gruntownego remontu. 

W tym momencie poznajemy agentkę nieruchomości - Kate (graną przez Lindsay Duncan), która wykłada kawę na ławę (niedosłownie) i mówi, że ten dom nie jest nic wart. Jednakże, po odnowieniu może być wart naprawdę niemałą sumkę biorąc pod uwagę lokalizację, styl budownictwa i lokalizację logistyczną. Rober Junior i Robert od razu zabierają się do pracy posilając się przy tym pomidorkami krojonymi plastikowymi nożami, lecz prace są ponad ich siły. Nie pomaga im fakt, że trzeba się myć w zimnej wodzie, a żar leje się z nieba wiadrami.

W międzyczasie Jasio zrezygnowany tytanicznym wysiłkiem jaki musi być włożony w odnowienie zlepku cegieł i cementu, postanawia powłóczyć się po jakimś losowym miasteczku. Tam też w iście epickiej scenie wywraca (bardzo niezdarnie) parę stolików i krzeseł. Brawo! Ciąg tych destrukcyjnych akcji uruchamia skrypt uruchamiający nowa postać - Natalię, graną przez Valerię Billelo znaną głównie z włoskich filmów i seriali telewizyjnych. Od razu odpowiadam na pytanie - nie, nie widziałem żadnego z nich. 


Poziom płaczu: ponad 9000!!!

Tak właśnie zaczyna się romans między tą dwójką i chociaż mogłoby się wydawać, że jest to główny wątek filmu to nie... nie jest to najważniejsza rzecz w produkcji. Poniekąd chwała jej za to, że nie poszła śladami miliona komedii romantycznych z elementami dramatu, których jedynym celem jest tylko nabicie kabzy złotóweczkami[!sic] i koronami czeskimi. Prawdę mówiąc ten film też ma takie zadanie, ale umówmy się że tak nie jest do końca, OK? :) 

#uśmiechniętaJapa 

Dwójka bohaterów bierze się solidnie do roboty i pierwej przycina przerośnięty bluszcz i inne gałęzie. Próbują również samodzielnie naprawić bojler w łazience, zreperować dziurę w dachu wielkości wybuchu bomby głębinowej i wykurzyć wkurzoną na świat i nowo przybyłych właścicieli tchórzofretkę, która jest TAK ŚMIEEEEEEESZNYM bohaterem, że aż umieścili fragment z nią w zwiastunie. Sama postać zwierzęca pojawia się w logo filmu na jednym z plakatów. Jednak mimo najszczerszych wysiłków zwracają się o pomoc do lokalnej społeczności włoskiej o pomoc w pracach, oczywiście nie za nic. 

UWAGA! Spoilery!


Trochę PhotoShopa (albo GIMP-a) i mamy scenę prawie jak z horroru.
"Włoskie wakacje" ale bardziej w reżyserii Dario Argento, bądź Lucio Fulci'ego.


Przejdźmy jednak teraz do najważniejszego wątku według mojej skromnej oceny, lub jednego z ważniejszych. Historia matki Jacka, a żony Roberta – zginęła ona w wypadku samochodowym gdy miała odebrać syna z, chyba, przedszkola. W skutek tych wydarzeń Robert nie potrafi już prowadzić samochodu, jest cieniem siebie samego i po jego spuściźnie artystycznej zostały jedynie szkice na strychu w starej szopie nieopodal włoskiej rudery z rudymi deskami. W sumie zaciekawiło mnie to jak w tak zniszczonym domu i to po 20 latach wszystkie grafiki zachowały się w tak idealnym stanie i nigdzie nie uświadczymy karaluchów, moli książkowych, rybików cukrowych, karaczanów, pluskwiaków, szerszeni europejskich, mrówek faraona czy innych owadów. Jedynie zdechłe muchy w kuchni i kultowa już tchórzofretka, ale to już jest szczegół. 

Natomiast Jaś posiada osobiste problemy życiowe (trochę to zdanie nie ma sensu, ale zostawię je tutaj żeby was to szturchało swoim brakiem profesjonalizmu). Jego żona chce rozwodu ponieważ rozwód i w ogóle, zakochuje się w dziewczynie Natalii, która potrafi nieziemsko gotować risotto i inne smakołyki, bagaż emocjonalny dotyczący swojej matki, ojca i relacji z nimi związanymi i masę innych problemów natury egzystencjalnej. 

Wiem, że poprzedni akapit nie miał sensu. Nie musicie tego pisać w komentarzach.

Nie mniej, nie więcej, nie odrobinę, nie sporo, wątek niemego konfliktu z ojcem jest na pierwszym planie. Natomiast namiastkę rozgoryczenia głównego bohatera dostaniemy już w połowie filmu gdy pod wpływem whisky (prawdopodobnie Grant's z czerwoną etykietką), gdy w alkoholowym rozluźnieniu wygarnia mu jego niepoprawną artykulacje względem matki. No i oczywiście ten wątek jeszcze znajdzie rozwiązanie w późniejszych scenach w filmie. 


Odnalezione porozumienie z ojcem i
transfer danych czołami - 4Head v. 1.0.


Ale ten wątek jak i wiele innych musicie chłonąc już sami w swoim wygodnym fotelu w kinie, lub gdy będziecie niczym panisko w zamku Neuschwanstein oglądać produkcję na Netflix-ie (ponownie, materiał nie jest sponsorowany), albo jak ostatni pirat obejrzycie sobie jakiegoś marnej jakości DivX-a w zaciszu swojej niemonitorowanej sieci. 


Osobiste odczucia & oceny cząstkowe

Raczej nikt nie jest pewnie ciekaw, tego jakie są moje odczucia względem filmu, więc mogę je ze spokojem wpisać w tym miejscu (dwukropek prawy nawias). Pomyślę jeszcze chwilę i dam wam znać co myślę o tym, niewątpliwie za długim, półtoragodzinnym dziele brytyjsko-włoskiej myśli filmowej.

Muzyka wypadła całkiem spoko. Jednak przyznam się, że żadnego kawałka/riffu nie zapamiętałem i nie podam wam z głowy tytułów. Parę znanych utworów przewinęło się przez film, ale tak na marginesie to żaden z nich nie pasował w danym momencie. Cały soundtrack jest dostępny na Amazonie za niecałe 10$. Więc jeżeli macie jakieś wolne miejsce na swojej playliście muzyką filmową, to możecie sobie wgrać na chwile te soczyste i cyfrowe fale dźwiękowe. Daję skromne 3,5/10, gdyż żaden utwór nie wybijał się ani nie zapadał w pamięć. Być może było to celowe aby nikt nie pamiętał niczego, a może po prostu mam w zwyczaju doszukiwać się teorii spiskowych. :)

Aktorstwo było całkiem przyjemne w odbiorze. Najbardziej podobał mi się Liam Neeson ze wszystkich bohaterów mimo jego oklepanego w filmach nieodpowiedzialnego nastawienia do życia i lekkiej nieporadności/beztroski. W scenach dramatycznych grał naprawdę nieźle. Pani Natalia wypadała sympatycznie i chyba o to chodziło w jej postaci. Nikt wybitny, nikt spektakularny emocjonalnie, ale miła postać z uroczym uśmiechem i pozytywną, aczkolwiek stonowaną, energią. Również pani od nieruchomości miała parę swoich momentów w filmie. Scenka posumowania obrazu na ścianie w domostwie wywoływała uśmieszek na twarzy. Nie mam do czego się przyczepić dla tej aktorki. Oceniam grę aktorską na 7,75/10.


W tej scenie Robert zamienił się w zombie,
a Rober Jr. pokazywał jak dużą rybę złowił... Nie.


A sam film jak wypadł? No nie wiem, nie wiem... Z jednej strony spodziewałem się kina prostego i przyjemnego, które może być odskocznią w wakacje, a z drugiej strony dostałem niby-śmieszny obraz z poważnymi wątkami emocjonalnymi. Było to dla mnie zaskoczeniem, ale bardziej na minus. Zwiastuny sprzedają nam coś wyjątkowo wesołego, pełnego upadków i wniesień głównego bohatera (nie zapomnijcie o tchórzofretce), a dostajemy w efekcie dzieło o poważnej tematyce gdzie dowcipy są taką odskocznią. Owszem, natrafimy na parę, podkreślam parę dobrych dowcipasów, ale to za mało żeby film nazwać komedią - tak, wiem że jest to komediodramat. No pod tym względem (humor/fabuła) daję jedynie 5,5/10.

A teraz to co tygryski lubią najbardziej, czyli mięso. Wiem, że to zdanie nie ma sensu, ale czytając moje przemyślenia rzadko bywa inaczej. Moja magiczna ocena, która poprawia wynik filmu jest osobistym odczuciem i odbiorem produkcji. Waha się w przedziale od -1 do 1 i uwzględnia wartości ułamkowe oraz liczby niewymierne, ale nie zawiera w sobie części urojonej. Wspominałem o tym w recenzji „Legionów”, ale wolałem przypomnieć co i jak.

Niestety, ale film mimo swoich najszczerszych chęci nie przemawiał do mnie aż tak bardzo. Przyznam się bez bicia, że po 50 minutach seansu pojawiły się pierwsze ziewnięcia spowodowane nie zmęczeniem, ale wszechobecnym rozwojem (albo rozciąganiem) fabuły. Po prostu brakowało tego czegoś co sprawia, że fabuła przemawia do widza. Tutaj niestety odejmuję 0.5 z oceny, lub jak kto woli 1/2.

Ocena końcowa

Zbierając wszystko w całość można odnieść nijakie wrażenie i nie będziecie się mylić. Jest to specyficzny typ filmu, który nudzi nie swoimi pomysłami, ale rytmem wprowadzania wątków i rozwijaniem postaci. Przykładowo postać ojca jest bardzo ciekawa, ale szkoda, że tak mało dowiadujemy się o nim przez cały film. Może jakaś retrospekcja? Opowieść? Owszem były w filmie takie elementy, ale nie były one zbyt porywające i dosyć oklepane. 


Taa... wmawiaj to sobie...
Arialem...
wyśrodkowanym...


Zbierając wszystko w jedną całość, bo inaczej się nie da:

  • Muzyka: 3,5/10 
  • Aktorstwo: 7,75/10 
  • Humor/fabuła: 5,5/10 
  • Magiczna ocena emocjonalna: -0,5 

(3,5+7,75+5,5)/3 – 0,5 = 5,08(3) = 5 
(obliczone w R Studio)

I niestety tak to czasami bywa, że film który nie jest taki zły, dostaje nienajlepszą ocenę pomimo wszystkich magicznych ułamkowych kół ratunkowych i innych wymysłów mojej chorej wyobraźni.

5/10

Nie wiem czy stanie się to moją nową świecką tradycją, ale chyba pod każdym wpisem będę musiał umieszczać pisemne przeprosiny dotyczące interwałów między kolejnymi wpisami. 8 miesięcy to szmat czasu, a w moim folderze z niedokończonymi recenzjami znajduje się z 5 dokumentów, które czekają na ponowne przeczytanie i poprawki. Uwierzcie mi, że jak patrze na to co mam jeszcze raz obejrzeć, to odechciewa mi się wszystkiego. 

Nic to! 

Mam nadzieję, że nie wynudziliście się czytając to wszystko, to coś, to tam, to... recenzjoprzemyślenie [!sic]. 

Do następnego wpisu!
Ziomy...


Źródła:
  1. Plakat tytułowy artykułu pochodzi ze strony: https://www.metacritic.com/movie/made-in-italy
  2. Wszystkie screenshoty jak i sam zwiastun: https://www.youtube.com/watch?v=kfFavRjHoC8

Komentarze