"Legiony", czyli głośno, drogo, ale patriotycznie [Recenzja]

"Legiony" (2019)

Dramat, historyczny, romans
Reżyseria: Dariusz Gajewski
Kraj: Polska


Jak czytamy na odwrocie ulotki złapanej w kinie jest to „Najdroższa superprodukcja ostatnich lat!” Hmm... musimy chyba im uwierzyć. W końcu ulotka była drukowana na papierze kredowym. A to już coś znaczy! Jak podają liczne strony, na film przeznaczono 27 milionów polskich złotych. Co ciekawe jest to film droższy od takiego hicioru [!sic] jak „1920 Bitwa warszawska”, ale tańszy niż np. „Karol. Człowiek, który został papieżem” oraz jego sequel „Karol. Papież, który został człowiekiem”. Co to znaczy dla nas jako ludzi? Absolutnie nic…

Nie mniej jednak scenariusz pisały aż cztery osoby, więc oczekuję dzieła co najmniej epickiego i wgniatającego w fotel!

Już wkrótce... Comming soon! Tylko w najlepszych aptekach i drogeriach...

Przy okazji zapraszam do nowinki, czyli spisu treści. Już dziś pomiń nudne fragmenty za pomocą tylko jednego kliknięcia w hiperłącze:

Oczywiście jak to w prawie każdym polskim filmie projekt był dofinansowany przez liczne organizacje: Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego (MKiDN), Polski Instytut Sztuki Filmowej (PISF) oraz PolCar. Ci ostatni są dla mnie zagadką, bo jedyne informacje na ich temat sugerują, że są (i tutaj cytuję) europejskim liderem rynku części nadwozia. Jaki interes mają w tym, żeby finansować film gdzie użyto 220 koni? Nie wiem, może myśleli że chodzi o konie mechaniczne? Nieważne!

Ciekawostką jest to, że firma PolCar współfinansowała również inny film o znamienitym tytule: „Transformacja cz. 4: Złoto, mięso, konwergencja i wyścigi na lawetach”. Od razu odpowiadam na pytania – nie, nie wiem o czym to jest.


Długo zastanawiałem się w jakim tonie powinna być utrzymana ta recenzja/przemyślenia. Z jednej strony jest to dzieło poważne, mające skłonić przeciętnego widza, jak i smakosza polskiego kina, do przemyśleń. Ale również można na to wszystko popatrzeć w sposób luźny, ponieważ mimo wszystko jest to film w którym jedną z ról odgrywa sam Borys „Gram-w-innym-filmie-Piłsudskiego” Szyc! Po wielu nieprzespanych nocach, setkach filiżanek kawy i walk z samym sobą doszedłem do wniosku, że mniejsza ilość powagi nie zaszkodzi gdy zachowamy stosowny ton i wyczucie. Zaczynamy!

Na początku chciałbym przytoczyć pewną pieśń, która jest powiązana z filmem i z pewnością ją znacie:

Legiony to żołnierska nuta,
Legiony to...

...film z 2019 roku produkcji polskiej, który reklamowany jest takimi wielkimi słowami (ba, frazesami!) jak „superprodukcja”, czy wielka historia, a nawet love story - SPOILER! Ten . To ostatnie po prostu podkreśla patriotyczny wydźwięk i jak bardzo polski jest to film. Nie wiem jak wy, ale ja nie mogę się wprost doczekać tego co przyniesie fabuła, więc płyńmy razem w tym nurcie wizualnej rozkoszy przy pomocy olbrzymiej ściany tekstu.


Ogólniki

Jak wiadomo, żadna sensowna recenzjowymyślanka [!sic] nie może się obejść bez uświadomienia czytelnikowi kto jest odpowiedzialny za omawiane dzieło. Reżyserem ów produkcji jest nie kto inny jak Dariusz Gajewski (dla przypomnienia), który podpisał się pod takimi filmami jak Warszawa (2003), czy Lekcje Pana Kuki (2007) – dzięki, nieoceniona i pomocna Wikipedio! Polskie kino nie jest moją mocną stroną, więc nie będę się tutaj zgrywał na eksperta i po prostu przedstawię suche jak susz na kompot fakty. (dosłowny suchar).

W rolach głównych możemy zobaczyć:
  • Sebastiana Fabijańskiego (rola Józka, dezertera z carskiej armii, członek Legionów),
  • Wiktorię Wolańską (Ola, supertajna agentka mega-extra-bomba-szpec wywiadu i I Brygady),
  • Bartosza Gelnera (Tadek – nie mylić z uwielbianym wśród inżynierów kanalizacji Tadeuszem Norkiem – ułan z krwi, kości, tkanki miękkiej i chrząstek, a także członek Drużyn Strzeleckich).

Dodatkowo na drugim planie, lub w wątkach pobocznych ujrzymy:
  • Borysa Szyca w roli Zbigniewa Dunina-Wąsowicza. Tak. Dobrze słyszeliście. Widocznie rola Józefa Piłsudskiego w tym innym filmie z tego samego roku to było za mało,
  • Antoni Pawlicki jako Jerzy Topór-Kisielnicki - postać historyczna, porucznik podczas Szarży pod Rokitną z 1915 roku,
  • Jana Frycza w roli Józefa Klemensa Piłsudskiego, którego nie trzeba chyba nikomu przedstawiać.

W środku: Borys Szyc (Zbigniew Dunin-Wąsowicz),
Po jego prawej: Antoni Pawlicki (Jerzy Topór-Kisielnicki),
Po jego lewej: ...nie wiem, ale koń jest biały.

Prawdę mówiąc te nazwiska nie mówiły mi zbyt wiele, ale na pewno jest to spowodowane moim stosunkowo małym zainteresowaniem kinem polskim ostatnich lat. Powtarzam się poniekąd... Nie ukrywajmy, że główną rolę odgrywają tutaj aktorzy młodzi i szczerze mówiąc, większości z tych osób nie mam nic do zarzucenia jeżeli chodzi o ich warsztat. Wypełniają swoją rolę w sposób satysfakcjonujący i miły dla oka, a to jest podstawa każdego filmu – nawet przeciętnego. Brawo oni.

Musze tutaj poruszyć pewien temat, nad którym zastanawiałem się wielokrotnie po obejrzeniu filmu. Skoro była to taka mega superprodukcja jak na polskie standardy, to czemu tak słabo wypadała kampania reklamowa? Nie będę ukrywał, że w moim przypadku dowiedziałem się o tym filmie przez przypadek, bo akurat w pewnym momencie zachciało mi się odwrócić głowę w stronę bilbordu, który akurat w tym momencie tam stał jak słup soli. W całym kinie nie znalazłem ani jednego plakatu. Jedynie ulotki leżały wśród innych świstków papieru. Albo coś poszło nie tak, albo po prostu przez ostatni czas przemieszczałem się w strefie specjalnie wyselekcjonowanej gdzie zakazano reklamy tego dzieła. Co prawda potem spotkałem plakat na poczcie, ale nie ukrywajmy że nie to jest miejsce gdzie ludzie szukają informacji o najnowszych dziełach filmowych. Wydaje mi się, że osoba czy firma zatrudniona przy promocji filmu dała pokaz czystej niekompetencji, minimalistycznej formy i braku profesjonalizmu.

Konie, czyli spora część budżetu.

Chciałem w tej sekcji popisać trochę o zwiastunach, ale… stwierdziłem, że taka tematyka wymaga osobnej, podkreślę to osobnej (a nawet dla zwiększenia dramatyzmu pogrubię tekst i napiszę kapitalikami – OSOBNEJ) sekcji w przemyśleniach.


Zwiastuny

Przepraszam wszystkich za ten dłuuuugi wstęp, ale jest jedna sprawa którą MUSZĘ poruszyć. Zapytacie: "o co chodzi?" Śpieszę z odpowiedzią: pierwszy zwiastun produkcji. Ktoś może zapytać: "Panie, co w nim złego? Jest muzyczka, szabelki sieką wroga, wybuchy a'la Michael Bay i inne. O co chodzi?" No właśnie niby nic, ale jest jeden element który psuje odbiór tej zapowiedzi (w każdym razie jak dla mnie) - muzyka. Gusta są kwestią sporną i nie można nikogo oceniać na ich postawie, ale w tym przypadku... ugh...


"Go ahead, make my day." - Dirty Mirosław

Poniżej zamieszczam pierwszy zwiastun abyście i wy mogli go poznać. Jednak zanim to zrobicie, to polecam darowanie sobie czytania komentarzy pod filmikiem. Po prostu widać jak pseudo-osoby-z-własnym-zdaniem-i-gustem dorwały się do swoich tanich klawiatur z Logitecha (heh, tutaj było nawiązanie do czyjegoś innego dowcipu) i myślą, że napisanie byle czego "byle by było, hyhyhy dla beki" równa się wartościowej wypowiedzi. Pewnie właśnie w taki sposób pomyśleliście sobie o mnie. xD


Nie wiem jak wy, ale utwór "Weishly Arms - Legendary" ani trochę nie pasuje do przedstawianych scen. Znaczy, tekst może i dobry, ale no muzycznie wypada bardzo dziwnie i prawie jak nieudana parodia na dni otwarte liceum. Nie chodzi mi tutaj o warstwę liryczną, lecz o kompozycję, atmosferę i użyte instrumenty. Moim zdaniem taka ścieżka pasuje bardziej do jakiegoś filmu o gangolach [!sic] niż o ułanach, legionach Piłsudskiego, koniach i sprawach niepodległościowych. No chyba, żeby w filmie znalazła się scena w której Mirosław Baka trzyma spluwę jak gangster i recytuje jakiemuś kolesiowi wyrok śmierci.

No dobra, ta scena również nie pasowałaby do całości, ale wiecie o co chodzi. Ale mimo wszystko dalej byłby to film dla młodzieży 13+. Bez zbędnego przedłużania poniżej zamieszczam drugi zwiastun.


No tutaj jest już znacznie lepiej. Tak jak w pierwszym trailerze są ułani, szable, noże, buty, ogromne psy (czyt. konie), wybuchy, kostiumy, broń palna, broń biała, ludzie, zwierzęta, okopy, krew, flaki, pot, łzy i w ogóle. Ale... ech... muzyka jest z kolei zbyt chyba pompatyczna, wręcz nacechowana sztucznym patosem. Pewnie większość z was na tym etapie odnosi ważenie, że nie ważne jaki byłby soundtrack, to i tak będę się przyczepiał. Jednak zdecydowanie odpowiem, że są to pomówienia i próba oczernienia mojej osoby. Mimo wszystko muzyka pasuje o wiele bardziej niż to coś, co dostaliśmy wcześniej. Plusik z pętelką dla osoby, która chciała to poprawić i wgrała nowy zwiastun na youtube.


Fabuła

Jako, że film trwał ponad dwie godziny nie będę zagłębiał się w fabułę i każdy jej detal, lecz przedstawię ogólny zarys i co ciekawsze sceny. Myślę, że nie będzie to trwało długo i moja "ściana tekstu" stanie się tylko "płotkiem w ogródku tekstu". 😉

Poznajcie naszego głównego bohatera - bezimiennego. W tym momencie chcę zaznaczyć, że nie jest to główny bohater serii Gothic (warto zauważyć, że napisałem słowo "bezimienny" małą literą). Ów człowiek jest dezerterem z austriackiej cesarskiej armii, nie mylić z australijską, lecz chwilę później zostaje schwytany przez wojskowych na koniach. Łapią go i zaciągają drogą powrotną do przymusowej służby wojskowej. I tak oto rozpoczyna się film, w którym nie będę specjalnie wnikał w dokładność historyczną, zgodność wydarzeń, bo nie mam w tym kierunku wykształcenia. Co nie znaczy, że nie wtrącę czegoś dla celów edukacujnych.

Bezimienny (Sebastian Fabijański) wreszcie wyzwolony i pełen wolności, ale czy na pewno?
A w tle droga asfaltowa? He...

Tymczasem malutka grupka powstańców pakuje do skrzynek, albo przenosi z miejsca na miejsce, garstkę karabinów dla polskich wojaków. Poznajemy wtedy też jedną z głównych bohaterek, Aleksandrę (graną tutaj przez Aleksandrę Tubilewicz, członkinię Ligii Kobiet Pogotowia Wojennego) oraz parę innych postaci. Ogółem malutki oddział wyrusza ze skrzynkami na piechotę w kierunku stacji kolejowej, lecz po drodze napotykają wcześniej wspominanych wojskowych, którzy pojmali bezimiennego.

Rozpoczyna się strzelanina. Kule latają jak rozjuszone stado os z kostki Metalzone (tak naprawdę to wystrzelono może maks 3 pociski i wiem, że nie wszyscy załapią ten dowcip z kostką, ale nie można mieć wszystkiego), a część Austriaków pada jak rażona gromem. Cesarski oddział zostaje pokonany bez utraty parzystokopytnych koni. Bezimienny zostaje wyzwolony przez wojowników rzeczpospolitej polskiej i musi wydostać się z kopalni magicznej rudy… a nie, nie ten scenariusz. Ogółem to chce pojechać do Łodzi, aby otworzyć swoją własna fabrykę opon. Taki trochę polski ludzik Michelin, czy coś. I tak oto rozpoczyna się film o zacnym tytule „Legiony”.

Parę ważnych scen z punktu widzenia filmu należy tutaj przedstawić, ponieważ tak wypada. Oczywiście nie będę stronił od zdradzania fabuły AKA Spoilerów, więc wolę wszystkich już w tym miejscu ostrzec, ponieważ nie przyjmuję reklamacji bez ważnego paragonu czy faktury.

Może to tylko ja, ale tego typu ujęcia z pięknem natury są zawsze na plus.
Co jak co, ale w polskim kinie zwykle ich nie brakuje.
P.S. Bezimienny musi uważać, żeby nie spotkać jakiegoś ścierwojada bo ma mało HP.

Pierwszym znaczącym zlepkiem zaplanowanych ważniejszych scen jest akcja z wieżą ratuszową i snajperem w pewnym mieście. Co ciekawe tą scenę nakręcono w Cieszynie. Tutaj żołnierze legionów rozdają liczne ulotki i rozklejają plakaty na słupach ogłoszeniowych, które zawdzięczamy Ernstowi Litfaẞowi. Jak można zauważyć nie wszyscy mieszkańcy są z tego powodu zadowoleni, ale nic to! Podczas rozklejania nadrukowanych informacji zostają zauważeni przez snajpera na pobliskiej wieży, który rani jednego żołnierza i (o ile dobrze pamiętam) zabija kobietę idącą z małym dziecięciem. Wojacy są osaczeni, nie wiedzą skąd padają strzały i właśnie w tym momencie do akcji wkracza bezimienny… Dostrzega w oddali złego snajpera który kryje się na pobliskiej wieży ratuszowej. Skradając się po cichu (w sumie nie wiem czy da się skradać "na głośno") zabija pruskich żołnierzy eliminując ich jak DOBOL Professional prusaki.

Po udanej akcji i zdobyciu nieco „expa” zostaje mu nadany pseudonim Wieża, a czyni to nie kto inny jak Mirosław Baka, który gra tutaj Stanisława „Król” Kaszubskiego – prawdziwą postać historyczną związaną z Legionami. Ciekawa scena - jest krew, nie ma flaków, jest dramat, nie ma komedii, są strzały, nie ma wybuchów i całkiem przyjemnie się ogląda jak na taką produkcję.

W międzyczasie (albo międzyakapicie [!sic]) chciałem dodać, że Rysiek z Klanu gra kucharza… Nie przesłyszeliście się – Ryszard Lubicz odbył podróż w czasie aby ugotować strawę dla Legionów Piłsudskiego przed swoją heroiczną śmiercią w szpitalu. W napisach końcowych nasz kochany Piotr Cyrwus był podpisany jako "kucharz", więc nie wiem czy to był jego pseudonim i miał w rzeczywistości na imię Andrzej "Kucharz" Michacki, czy coś innego.

Józek w sumie był zaciągnięty do obierania gruli, ale to tam takie tam. Kucharz-taksówkarz wręcza bezimiennemu jego pierwszy oręż: nóż do obierania ziemniaków, który jeżeli popatrzymy do książek D&D dotyczących oręża dla naszych bohaterów zadaje 1k2 obrażenia. Niewiele, ale do dobijania przeciwników czy do Coup de grâce jest idealny i nawet nie potrzeba kostki, bo wystarczy zwykła moneta - ale musi być ona polska, bo to patriotyczny film! Tyle w tej kwestii.

P.S. Józek "Wieża" dobrze się skrada, więc mógłby zostać łotrzykiem.

Ten koleś bez ubranej górnej części munduru i w samej koszuli ginie w tej scenie z wieżą. Mały spoiler.

Akcja z pociągiem! No to jest bardzo gruba sprawa, ponieważ most z torami kolejowymi zostaje wysadzony w powietrze. Efekty specjalne mogły być trochę lepsze, ale jednak nie wyszło to tak źle.  Odsyłam do zwiastunów, gdzie można zobaczyć siłę tego atomowego wybuchu. Zresztą pewnie wiecie, że ja nie oczekuję filmów z oceną 11/10 za każdym razem, ale czasami po prostu film jest dobry taki jaki jest. Niestety, a w tej samej scenie ginie koleżanka Oli grana przez Angelikę Kurkowską (chyba). Jednocześnie Józek pokazuje jakim to dobrym jest strzelcem, jak znamienicie potrafi przebić przeciwnika bagnetem na wylot i jak łatwo można wpaść w niewolę razem z Mirosławem Baką udając tchórza.

Przesłuchania Mirosława Baki oparte na prawdziwych wydarzeniach postaci historycznej Stanisława "Króla" Kaszubskiego posiadają wiele ciekawych scen. Historycznie jego przesłuchania miały miejsce w wielu sztabach i miejscach, lecz nie zmieniano scenerii w filmie. Warto tutaj wspomnieć, że jego współwięzień "Wieża" pełni chyba swego rodzaju odzwierciedlenie historycznych postaci współwięzionych z "Królem". Dostajemy tutaj wiele patriotycznych scenek, które o dziwno nie zostały napisane na kolanie, jednak parę faktów zostało zmienionych na potrzeby filmu. Omawiając scenę egzekucji zmianie uległo miejsce wykonania wyroków, gdyż według filmu stało się to po ucieczce nieopodal zwykłego lasu przy samotnym drzewie - zrozumiały zabieg gdy chciało się wpleść w wydarzenia Józka. W rzeczywistości Stanisław K. został powieszony na rynku w Pilźnie, gdzie odczytano mu wyrok i dano szansę na anulowanie wyroku jeżeli wstąpi w szeregi rosyjskiej armii - jednak odmówił. Pochowany został w bezimiennym grobie nieopodal cmentarza, co akurat jest mniej więcej pokazane w filmie gdy Józek Wieża chowa martwego oficera stawiając własnoręcznie zrobiony krzyż. Scena posiada dużo ładnych ujęć i na pewno widać, że temat został potraktowany z należytym szacunkiem bez zbędnego pompowania sztucznego patosu.

Dla zainteresowanych postacią "Króla" zostawię tutaj link z dużą ilością informacji na temat Stanisława. A dodatkowo żeby nie było, że nie podaję źródeł:
https://jpilsudski.org/artykuly-personalia-biogramy/generalicja-oficerowie-zolnierze/item/1800-stanislaw-krol-kaszubski

Bardzo ładne i smutne ujęcie, a nawet poniekąd symboliczne. 

A no i w filmie jest jeszcze trójkąt miłosny... zapomniałem o nim całkowicie. Wybaczcie.

Przypominając sobie cała fabułę dochodzę do paru mało odkrywczych wniosków. Motyw trójkąta miłosnego, wielkiego zakochiwania się w czasach okrutnych gdy widok krwi staje się chlebem powszednim i wszelakiego rodzaju budowania romansu jest… jakby to powiedzieć… niepotrzebny. Wątków w filmie jest tak wiele, że czasami nie miałem pojęcia czy to co się dzieje na ekranie jest ważne, czy po prostu jest to kolejna scena o mniejszej wadze.

Doceniam próby fabularyzowania wszystkich wydarzeń, oczywiście nie obyło się bez pewnych zmian faktów historycznych ale można na to przymknąć oko, jednak w pewnym momencie wydawało mi się, że reżyser ma tyle pomysłów że nie wie na czym się skupić. I w sumie do teraz nie wiem kto tak naprawdę jest naprawdę głównym bohaterem, chociaż wszelakie znaki na niebie i ziemi i plakatach sugerują Józka, Aleksandrę & Tadka (w skrócie J.A.T. „dżej-ej-ti”), ale z drugiej strony jest cały wątek Stanisława Kaszubskiego i jego żywota. No nie wiem. Coś mi się wydaje, że gdzieś w którymś momencie w scenariuszu pewne kartki powinny się skleić, ale nie doszło do tego.


Moje odczucia

Prawdę mówiąc im więcej piszę na temat tego filmu, tym więcej dostrzegam zgrzytów, dziwnych rzeczy, anomalii, słabych punktów i pewnych nieścisłości w całokształcie. Zacznijmy od początku… (Można zacząć też od środka, końca albo gdzieś tak w ¾ wywodu, ale nie będę aż tak awangardowy).
Jak trzyma się całości ogólny pomysł, który jest tak wyraźnie przedstawiany z tyłu ulotki? No tak nawet, nawet, ale z drugiej strony nie broni się aż tak dobrze. Najbardziej niepotrzebny, w moich osobistych odczuciach, był ten tak zwany trójkąt miłosny a.k.a. lovestory. Nie mam pojęcia jak ten wątek miał popchnąć fabułę do przodu, bo jedyna funkcja jaką spełniał ten element to sklejenie ze sobą poszczególnych scen. I tak nie jest to dobra wymówka.

Myślę, że film cierpi z powodu zbyt licznej ilości wątków, chęci opowiedzenia dosłownie wszystkiego. A czy nie lepszym rozwiązaniem byłoby, no sam nie wiem, skupienie się na Józku pseudonim „Wieża” i po prostu podążanie za nim niczym za dzielnym wojakiem Szwejkiem czy Frankiem Dolasem? Trójkącik miłosny został potraktowany po macoszemu, po prostu gdyby go nie było nic by się nie stało. Wtrącę tutaj śmieszną sytuację: pod koniec filmu jest pokazane, że agentka Ola odnajduje całkiem przypadkiem swojego (jakby się wydawało) chłopaka,  Norka…. Znaczy się Tadka, mężnego ułana, któremu się oświadczyła. Fajnie, ale dopiero 20 minut później uświadomiłem sobie, że w ogóle taka scena ma sens. Widać, była pokazana w niezapomniany sposób.

0,(6)% trójkąta miłosnego (Józek + Tadek).

Sceny batalistyczne wyszły nadzwyczaj dobrze i widać było, że spora ilość budżetu poszła na wszelakie eksplozje, kamery na wózkach, butelki sztucznej krwi i inne specjały. Jest to chyba jeden z tych elementów filmu, gdzie ogląda się bitwy w sposób przyjemny, a siekanie szablą na lewo i prawo zaborców oglądało się przyjemnie. Jakkolwiek by to nie brzmiało, proszę nie wyciągać z kontekstu! Na szczęście reżyserem nie był MAJKEL BEJ, bo wtedy pewnie wszystko by wybuchało i w ogóle ciała latałyby jak w jakimś chocholim tańcu po ekranie. Eksplozje były stonowane. W odpowiednich momentach praca kamery uchwyciła co trzeba i jako laik daję temu elementowi filmu słoneczko jak w przedszkolu. Nadmienię jeszcze, że ogółem nie jestem fanem takich dziwnych ujęć kamery „z ręki”, gdzie cały obraz trzęsie się jakby ktoś miał atak padaczki. Wiecie, ten zabieg który można użyć gdy chcemy ukryć brak budżetu? Tutaj, o dziwo, było inaczej. Tego typu ujęcia podkreślały chaos bitwy i tragizm wydarzeń, ale również okazjonalny rozbryzg krwi na ekranie (tak jakby to widz dostał w paszczę) nie przeszkadzał. Byłem kontent i wesół, tyle mogę powiedzieć w tej sprawie, wysoki sądzie.

No dobra, ale jeżeli pierwsza rzecz była taka sobie, a wybuchy były świetne, to co z resztą? No właśnie chciałem przytoczyć dwie sprawy, które można tutaj omówić: kinematografia i historia/sceny. Wyjątkowo podobały mi się przeróżne ujęcia i szczególnie pięknie wypadały wszelakie spokojne ujęcia na obrazy natury w naturalnym świetle. Co jak co, ale tutaj nie ma się do czego przyczepić i widać jak polskie kino wykorzystuje potencjał scen, które nie są generowane komputerowo, bądź tworzone tylko i wyłącznie w studio przy pomocy miliarda reflektorów, kilogramów masy papierowej i dniach spędzonych w Photoshop-ie. Oświetlenie w ciemniejszych ujęciach sprawowało się dobrze, można było rozpoznać wszystkie meble w pomieszczeniach i w sumie wszystko było widoczne na ekranie. Również nie mam do czego się przyczepić, a pewnie mógłbym to zrobić gdyby film był dostępny w dystrybucji cyfrowej (na chwilę obecną musiałbym przejść się do kina jeszcze raz - wypowiedź archiwalna, na dzień dzisiejszy nie jest to możliwe).

Film chwali się jak to sprytnie połączył wydarzenia z formowania Legionów Piłsudskiego, epickie sceny batalistyczne niczym we Władcy Pierścieni – Powrót króla (no dobra, może nie reklamowali tego w taki sposób, ale mimo wszystko są lepsze niż w Hobbicie, bo nie było tyle CGI) i trójkącik miłosny. Prawda jest taka, że wyszło jak wyszło, można było to zrobić nieco lepiej, ale i tak nie ma porażki. A to już coś znaczy w polskim kinie!   


Reasumując + oceny cząstkowe

Przykładowo ocena 3,75 to "przeciętne"
ponieważ jest większa bądź do 3,5,
ale mniejsza bądź równa od 4,5. Co nie?
Pragnę zrobić szybki przegląd większych elementów, które składają się na całość. Jednak zanim zaczniemy, podaję mini-tabelkę z najbardziej aktualnymi ocenami, jakie wystawiam. Całość może się zmienić, więc... no cóż.

Po prostu podeślę nową tabelkę gdy będzie jakaś zmiana, co nie? :)

MUZYKA - 6,75/10. Daje radę, pasowała w wielu momentach. Możemy powiedzieć, że najbardziej nie pasowała muzyka w zwiastunie numer jeden, ale to nie jest składowa filmu. Przyznam szczerze, że nie wiem co leciało w napisach końcowych, ale na pewno nie był to jakiś anglojęzyczny (bądź o zgrozo niemieckojęzyczny) kawałek. Muzyka podkreślała tragizm scen, nadawała odpowiedni ton w poszczególnych wydarzeniach i spełniała swoje zadanie.  Czy jakaś kompozycja zapadła mi w pamięć? Oczywiście że nie! Ale nawet nie oczekiwałem czegoś takiego po wyjściu z kina, więc jest spoko. Odejmuję 1,25 od oceny za tą beznadziejną piosenkę w zwiastunie, która nijak ma się do całości i wręcz pozostawia niesmak nie zachęcając do kupienia biletu do kina.

Nawet utwór "Mateusz Ziółko & Tabb - Legiony" (Link to the past) jest w miarę spoko. Nie mój klimat, ale jako utwór do filmu na ścieżkę dźwiękową może być jako ścieżka dziewiąta czy coś.

AKTORSTWO - 8,5. Podobało mi się. Co prawda trochę nie pasowało to jak weterani aktorstwa (Antoni Frycz i inni) nie mieli jakiegoś wielkiego pola do popisu. Postać Józka była ciekawie odegrana, nie mam do czego się przyczepić. Co prawda żadna kreacja nie złapała mnie za serce, ale chyba nie o to chodziło w tym filmie. Przecież to było LOVE STORY...

Scena z wilkiem w pobliskim lesie po egzekucji Stanisława "Króla".
Po co to było?
Co to miało znaczyć?
Ile jeszcze tego tekstu jest?
Nie wiem, ale wilki są fajne więc byłem zadowolony.

SCENARIUSZ - 4,5/10. Niestety, ale musiałem nieco uszczknąć z oceny, ba! Urwać solidny ochłap z oceny. Powodem jest właśnie pozorny chaos wydarzeń i zbyt duże skupienie na wątkach się miłosnych, które poniekąd tworzą z interesującej mieszanki wydarzeń historycznych i fabularnych wielki, spójny omlet podczas gdy miała wyjść ścięta jajecznica z wyraźnie zarysowanymi składnikami. Nie można czasami odróżnić co jest żółtkiem, a co jest białkiem, a i też sól i pieprz nie ratują sytuacji. Nie mniej nie jest źle, bo pewne kwestie naprawdę pasują, ale prócz tego to jest niewiele.

DODATKOWE ATUTY - elementów, które podbiją ocenę jest niewiele. Na pewno na plus można zaliczyć sceny batalistyczne, które są jednocześnie bardzo dobrze nakręcone, ale z drugiej strony jest ich za dużo. Nie zrozumcie mnie źle, "Szarżę pod Rokitną" oglądało się świetnie, ale już przy trzeciej batalii całość się dłużyła. Rozumiem, że chodziło oddanie tych wszystkich ważnych aspektów potyczek, ale zrobiło się z tego trochę takie "Szybcy i wściekli 69". Dużo pościgów (tutaj wybuchów i bitew) i w sumie coś tam z fabuły. Ok, przesadziłem z tym porównaniem ale mam nadzieję że mi to wybaczycie, prawda? Nie mniej nie więcej bitwy podwyższają moją ocenę o jeden punkt, ale jednocześnie muszę odjąć 0,655 punktu za ich przesyt. (+0,345)

Tak nudno nie było żebym chciał spać, ale jak widać niektórzy z aktorów inaczej podeszli twierdzili.

HUMOR – 6/10. Wiem, że film nie powinien mieć takiego czegoś, ale i tak dałem, bo kto mi zabroni? Nie będę ukrywać, że humorem, lub jak kto woli lżejszymi scenami produkcja nie stroni. Ale chyba przez cały film był tylko jeden dowcip, który wywołał krzywą łańcuchową na mojej twarzy (dla ciekawskich podaję wzór f(x)=a*cosh(x/a), gdzie a=4). No chyba, że pojawienie się postaci odgrywanej przez Mr. Szyca było dowcipem ze strony twórców i reżysera, wtedy na pewno ocena mogłaby podskoczyć do góry. Ale tak nie było, więc sorry. Śmieszną sytuacją było jak ktoś powiedział "O, Boże..." gdy na ekranie zauważono Boryska. 😀

MÓJ ODBIÓR – 7,5/10. Od razu zaznaczę, że w tej kategorii głównie liczy się to, czy musiałem często ziewać, przysypiać, czy chciałem wyjść z kina i tego typu bajery. Zaskakująco, nawet jak dla mnie, nie ziewałem, nie spałem i nie czułem potrzeby opuszczenia budynku niczym Elvis P. Film ma swoje nuuuuuuudne momenty jednak nie psują one całości. Nie jest to tak zły film jak przykładowo "Inchon" (1981) ze Laurancem Olivierem, daleko mu do tego. Jednak obydwa filmy cierpią na przesyt scen batalistycznych, ale "Legiony" mają przynajmniej sceny "niebatalistyczne", które tworzą poniekąd spójną całość. Jak już mówiłem wcześniej trójkąt miłosny był niepotrzebny, a można było całość połączyć jak takiego poważniejszego "Foresta Gumpa", gdzie jedna pozornie mało istotna osoba łączy liczne i ważne wydarzenia.


Ocena końcowa

Po tej jakże wyczerpującej ilości pisanego tekstu pora na podliczenie wszystkiego. Chyba każdy szanujący się czytelnik mojego bloga umie liczyć, a też zapewne każdy ma w swoim posiadaniu, w swoim zamczysku kalkulator, więc można łatwo policzyć jak sprawy wyglądają. Średnia z podanych ocen plus bonus daje nam :


0,1*(6,75 + 8,5 + 4,5 + 6,0 + 7,5) + 0,345 = 6,995
(obliczone w Mathematice)

Oczywiście zaokrąglamy całość i otrzymujemy zadowalający wynik.

7/10
(ok, może być)


Ja nie widzę różnicy, a wy?

A teraz wybaczcie, ale po przeanalizowaniu tego dzieła polskiej kinematografii końcówki lat dwudziestych XXI wieku pomyślałem, że dobrym pomysłem będzie zagranie w Saint Seiya - Ougon Densetsu, w wolnym tłumaczeniu: jakaś gra z japońskim tytułem na podstawie mangi na konsolę Famicom. Wiecie, taki japoński NES, który potem w Tajlandii podrobiono, a potem jakiś cwaniaczek Polak sprzedawał to cacko jako Pegasus?

Nie?

Trudno... Do następnego napisania i w ogóle ogółem trzymajcie się (siebie samych).

P.S. Recenzja nie jest taka jaką bym sobie widział, ale jest to spowodowane tym że musiałem napisać algorytm do obróbki screenów. Uwierzcie mi, że bez tego narzędzia zajmuje to wieczność, albo nieskończoną ilość czasu! W efekcie ukończone dzieło nie miało sensu, więc tylko zmarnowałem czas.

Oczywiście nie jest to do końca prawda, bo w sumie recenzja pojawiła się, więc nie mogło mi to zająć całej wieczności. Tak na marginesie: „cała wieczność” – czy nie brzmi to trochę dziwnie? Wieczność jest nie do zmierzenia, więc jak można mieć jej całość? Całość to skończona miara… nieważne. 

Do następnego!

Komentarze